Zapomniany, bo polski…

Józef Hofmann (1876 – 1957)

Kiedy zapytałem Studentów Politechniki, co wiedzą o Józefie Hofmannie, odpowiedź była bardzo krótka – nic! Tyle samo wiedzieli o nim Studenci Akademii Muzycznej.

Powiedzieć, że „szkoda”, to wyrazić swoją opinię nadzwyczaj delikatnie, bo ci pierwsi powinni go znać choćby dlatego, że opatentował kilkadziesiąt wynalazków, bez których miliony ludzi na całym świecie nie wyobrażałyby sobie życia, tak bardzo stały się jego częścią. Ci drudzy powinni wiedzieć, że uważany jest za jednego z największych pianistów wszech czasów (kiedy w 1988 roku firma Steinway, ten prawdziwy Rolls-Roys wśród producentów fortepianów, obchodziła jubileusz swojego istnienia, nad estradą szacownej, nowojorskiej Carnegie Hall zawisło osiem portretów – Lista, Paderewskiego, Busoniego, Rachmaninowa, dwóch Rubinsteinów (Antoni i Artur) i Hofmanna właśnie. Warto zatem nieco przybliżyć tę nietuzinkową postać (dodam, że był także wielkim pasjonatem sportu), bo nadarza się ku temu stosowna okazja – przypada właśnie 50 rocznica śmierci naszego rodaka. Zatem po kolei.

Urodził się w Podgórzu, niedaleko Krakowa. Zrządzeniem losu od samego początku otoczyła go artystyczna aura – ojciec Kazimierz był kompozytorem, pianistą i dyrygentem, a matka i siostry śpiewaczkami. Nie powinno zatem specjalnie dziwić, że grę na fortepianie rozpoczął już w wieku trzech lat, jako ośmiolatek dał swój pierwszy koncert w Warszawie, dwa lata później koncertował już w całej Europie, a rok potem podbił Nowy Jork. Otrzymał wtedy angaż na kilkadziesiąt koncertów, ale po 10 tygodniach jego tourneé zostało przerwane (skutecznie sprzeciwiło się nadmiernemu wykorzystywaniu młodego muzyka nowojorskie Society for the Prevention of Cruelty to Children). Na szczęście pojawił się wtedy mądry mecenas chłopca-artysty, A.C.Clark. Ufundował dla niego stypendium, stawiając jednakże warunek – Józef nie wystąpi publicznie, dopóki nie skończy 18 lat. Tak też się stało – mały Hofmann wraca do Europy i podejmuje studia kompozytorsko-pianistyczne w Berlinie. Warto było jednak czekać – odnosił potem sukcesy artystyczne na całym świecie, a w 1926 roku został dyrektorem najbardziej prestiżowej uczelni muzycznej w USA – filadelfijskiego Instytutu Curtisa, którym kierował dwanaście lat. Mimo, iż z przyczyn praktycznych przyjął obywatelstwo amerykańskie, nie przestał odwiedzać Polski w swych artystycznych podróżach, dając w kraju ostatni koncert krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej (ostani raz wystąpił publicznie rok potem we wspomnianej już Carnegi Hall).

Był także pierwszym profesjonalnym muzykiem, który dokonał nagrania (na wałkach cylindrycznych, w czasie odwiedzin w laboratorium Edisona, z którym utrzymywał potem żywy kontakt). Co ciekawe, mimo swojej pasji majsterkowicza-wynalazcy do nagrań miał stosunek raczej niechętny i dlatego  to, co przetrwało z jego sztuki do dnia dzisiejszego to głównie zapisy koncertów na żywo bądź też transmisji radiowych. Wystarczą jednak, żeby zgodzić się z jemu współczesnymi, którzy w interpretacjach Hofmanna zwracali uwagę na niezwykłą precyzję gry, dzięki której wydobywał niedostrzegane wcześniej szczegóły wielu kompozycji. Ów analityczny umysł i wyobraźnia znalazły także ujście w dziedzinie tylko z pozoru odległej od artystycznej – technice. Co więcej – właśnie muzyce zawdzięczamy wiele pożytecznych wynalazków.

Hofmann był zapalonym samochodziarzem, a że były to dopiero początki rozwoju tej gałęzi przemysłu, wiele trzeba było jeszcze doskonalić. Przywoływane w takich kontekstach porzekadło o tym, że to potrzeba jest matką wynalazków pasuje tu jak ulał – choć trudno nam to sobie dziś wyobrazić, ale pierwsze samochody pozbawione były wycieraczek! Kiedy spróbowalibyśmy pojechać gdzieś w strugach deszczu bez ich włączania bez trudu doszlibyśmy do wniosku, że czegoś i panu Józefowi brakowało. Jak wpadł na pomysł? Obserwując regularne ruchy metronomu (proste, prawda?!). To nie jedyne jego udogodnienie w tej dziedzinie – zawdzięczamy mu także pneumatyczne amortyzatory (pierwsze testowała nowojorska policja) i zderzaki sprężynowe.

Zresztą portrety Hofmanna powinny wisieć nie tylko w filharmoniach, czy zakładach motoryzacyjnych na całym świecie, ale także we wszystkich biurach. Bo jak sobie wyobrazić ich funkcjonowanie bez … spinacza (tak, tak – kiedyś go nie było!). I tu na scenę ponownie wkracza pan Józef – pewnie i on odczuwał potrzebę porządkowania szpargałów, a że każdy muzyk kilkadziesiąt razy dziennie patrzy na klucz wiolinowy, jego kształt zainspirował go do wygięcia kawałka drutu tak, żeby można było wsuwać weń kartki. Znów – jakie to proste!

Hofmannowi zawdzięczamy też motorówkę, pomysł na zegary elektroniczne, pianiści korzystają z regulowanego fotela i wielu udoskonaleń mechanizmu fortepianu. W sumie Józef Hofmann opatentował około 70 wynalazków. W swoim podręczniku skierowanym do kształcących się pianistów zapisał jakże znamienną przestrogę: „Nie poddawajcie się pokusie zwodniczej wiary w to, że sukcesy zależą od losu” i radę: „Pracujcie zawsze z uporem, starając się dać wszystko, co leży w waszych siłach”. I całe jego życie potwierdziło, że nie były to puste słowa – wychodził naprzeciw losowi, łączył wrażliwość artystyczną i wyobraźnię ze zmysłem praktyczno-technicznym. Życie go cieszyło i brał z niego, ile się dało, dając przy tym dużo innym. Dopiero pod jego koniec, po bolesnych przeżyciach osobistych zbytnio zawierzył przyjaźni z kieliszkiem, podupadł na zdrowiu i wycofał się z życia publicznego. Swoimi osiągnięciami mógłby jednak obdarzyć nie jednego artystę czy inżyniera, ale kilku. Pewnie gdyby urodził się w Anglii czy Francji znał by go cały świat. Ale urodził się pod jakimś tam Krakowem, w jakiejś tam Polsce…


Możliwość komentowania jest wyłączona.