Wesołego Christmas ?!
Czy tak właśnie za kilka, kilkanaście lat będziemy w kraju składać sobie bożonarodzeniowe życzenia? Póki co, wydaje się to mało prawdopodobne, ale wykluczyć się tego nie da! Przecież jeszcze nie tak dawno nasz słowiański kalendarz tradycji nie uwzględniał dnia św. Walentego, który jednak ochoczo i z prawdziwą smykałką do interesów wypełnił dziurę po zarzuconych tradycjach świętojańskich (którym pannom chce się dziś pleść wianki i puszczać je na rzeki, w większości mieniące się wieloma kolorami tablicy Mendelejewa?!; kawalerowie też zresztą wypracowali nieco inne sposoby zdobywania dziewiczych wianków). A Halloween?! Na razie wydaje się pokojowo współistnieć z naszym Dniem Wszystkich Świętych i Zadusznym, choć przyznam, że trzy lata temu w osłupienie wprawił mnie widok jack o’lantern (dynia z wydrążonymi oczami i zębami, ze świeczką w środku) stojącej na … grobie! Jaki, zatem, będzie skutek masowych wyjazdów naszych rodaków „za chlebem” do tak obleganej dziś Wielkiej Brytanii? Czy wzbogacą anglosaskie tradycje o elementy słowiańskie czy może odwrotnie – wracając (?) do kraju przywiozą ze sobą nie tylko worek pieniędzy, ale i nowe zwyczaje? Może, zatem, warto byłoby się przyjrzeć, co nam „grozi” w związku z powyższym.
Wigilia – wszyscy wiemy, czym to u nas pachnie. A co robią tego dnia Anglicy? Odpowiedź jest bardzo prosta – nic! No może niezupełnie. Kiedy dom jest już odświętnie udekorowany (zachowują w tym względzie większy umiar, niż ich amerykańscy „kuzyni”) wieszają przy kominku Christmas stockings , długie, kolorowe skarpety, a na podłodze stawiają czasami talerzyk z ciasteczkami i szklankę z mlekiem lub winem (częściej w Stanach). To wszystko. Dosłownie! Kiedy, zatem, wybierzemy się tego dnia do naszych angielskich znajomych z wizytą, nie oczekujmy ani dzielenia się opłatkiem, ani siana pod obrusem, ani dwunastu postnych potraw, ani, o zgrozo, prezentów! Tak, tak, na nie przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Gwiazdor (Father Christmas lub Santa Claus) dostarczy je nam w nocy, podróżując po świecie saniami, zaprzężonymi w renifery (powinno być ich osiem, dzieci znają każdego z imienia –Dasher, Dancer, Prancer, Vixen, Comet, Cupid, Donder i Blitzen, choć i tak najpopularniejszy wydaje się czerwononosy Rudolph). Święty Mikołaj (bo to przecież on za tym wszystkim stoi) to rzeczywiście obieżyświat – najpierw wraz z holenderskimi osadnikami osiadł w Ameryce Północnej jako Sinter Class , by potem nieco „zangielszczyć” swoje nazwisko na Santa Claus i jako taki powrócić do Anglii (nota bene – Wyspiarze nie mają tyle szczęścia co Holendrzy czy Polacy, których ów biskup odwiedza w grudniu aż dwukrotnie!). Przecisnąwszy się przez komin, wkłada prezenty do wspomnianych już skarpet (niegrzecznym zostawia w nich nie rózgi, ale … węgiel), przegryza ciasteczko i raczy się pozostawionym mu napojem. Ów aspekt alkoholowy wydaje się wyjaśniać, dlaczego nie zawsze dostajemy to, na co czekaliśmy – po kilku szklankach Staruszek traci już pewnie rozeznanie w topografii swojego wora! Zatem prezenty otworzymy dopiero 25 grudnia. Choć w Wielkiej Brytanii jedynie kilka procent społeczeństwa uczęszcza regularnie na jakiekolwiek nabożeństwa (stąd wiele kościołów zamienianych jest na sale koncertowe, domy kultury, galerie, a nawet … nocne kluby!)*, to pasterka dla wielu z nich jest obowiązkowym elementem świątecznej tradycji. Co ciekawe, wiele z owych tradycji sięga swoimi korzeniami czasów przedchrześcijańskich; starym symbolom nadano po prostu nowe znaczenia –zwyczaj grudniowego świętowania i obdarowywania się prezentami wydaje się wywodzić z rzymskich Saturnaliów, a dzień narodzin boga Słońce, Mitry, symbolicznie uznano za dzień przyjścia na ten nasz łez padół Boga nowej ery (stąd symbolika światła).
Otworzywszy prezenty (niektórzy traktują je często dość symbolicznie, bo na prawdziwy, zakupowy szał wolą czekać do poświątecznych wyprzedaży, kiedy ceny mogą spaść nawet o kilkadziesiąt procent!) zasiadamy do świątecznego posiłku. Główne miejsce na stole zajmuje wtedy nadziewany indyk (ale dopiero od XIX wieku, przedtem raczono się kaczką) w otoczeniu pieczonych ziemniaków, brukselki, marchewki, zielonego groszku – wszystko w kolorach podejrzanie intensywnych! Obok talerzy leżą Christmas crackers , długie cukierki (ok. 30 cm!), które pociągamy z partnerem za przeciwne końce tak, aby lekko wybuchły. W środku znajdziemy jakiś zabawny wierszyk ( przynajmniej tak wydaje się ich autorom), małą zabaweczkę i … papierowy kapelusik. Posiłek kończy Chistmas pudding, deser z suszonymi owocami i … monetą w środku – jeśli się nią wcześniej nie udławimy, to jej znalezienie przyniesie nam szczęście. Ów deser powinien być przygotowywany najpóźniej na początku adwentu, żeby odpowiednio dojrzał, ale dziś jedynym osobistym wkładem typowego Anglika w przygotowanie tego dania jest polanie go brandy i … zapalenie. Najczęściej to ojciec wnosi ów płonący talerz na stół, a towarzyszą temu dźwięki papierowych trąbek i rzucanie confetti. W tradycji anglo-saskiej trzy rośliny symbolizują Boże Narodzenie – ostrokrzew (nim często dekoruje się stół), bluszcz i jemioła.** To znów stara, przedchrześcijańska tradycja, przypisująca ich wiecznie zielonym listkom wielką moc. Ta ostatnia darzona była przez Celtów tak wielkim szacunkiem, że ich kapłani, Druidzi, ścinali ją do swoich obrzędów sierpami ze złota! Dziś kojarzymy ją ze zwyczajem całowania się, co, z kolei, wywodzi się ze staroskandynawskiej tradycji (dzisiejsza Wielka Brytania najeżdżana była swego czasu z wielu stron) nakazującej wrogom, którzy w ferworze walki znaleźli się pod drzewem z uczepioną na nim jemiołą, zawrzeć rozejm do następnego dnia.
Tradycyjnie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia (pamiętajmy też, że angielskie Christmas wcale nie znaczy „boże narodzenie”, to zbitka ze średniowiecznego Christ’s Mass – msza) królowa wygłasza orędzie do swoich poddanych. Można wtedy posłuchać, jak brzmi tzw. RP czyli Received Pronunciation, standardowa wymowa typowa dla wykształconych ludzi z południa Wyspy, spikerów BBC i arystokracji, która zabarwia ją dodatkowo nie miękkim „r” ale twardszym, kontynentalnym. Drugi dzień Świąt zwany jest tradycyjnie Boxing Day i wbrew pierwszemu skojarzeniu nie chodzi tu o żadne walki (choć często w tym właśnie dniu odbywa się wiele imprez sportowych), ale o podarki („boxes”) wręczane dziś najczęściej mleczarzom i gazeciarzom w postaci napiwków.
Po Bożym Narodzeniu czekamy na Nowy Rok. W Anglii czekamy dosłownie, bo Ich Sylwester, New Year’s Eve, znaczy „wigilia Nowego Roku”, czyli oczekiwanie właśnie. Najważniejsza zabawa odbywa się na londyńskim Trafalgar Square, wokół choinki zwyczajowo już będącej podarunkiem od Norwegów. Do niedawna wyznawcy„nowej, świeckiej tradycji” wdrapywali się na stojące pośrodku dwóch wielkich fontann posągi i skakali z nich wprost do wody. Od pewnego już jednak czasu przezorna policja obudowuje je wysokimi płotami, bo szpitale nie nadążały z zakładaniem gipsów na wszelkie kończyny tego tylko pozornie flegmatycznego narodu (vide kibice piłkarscy). O północy wszyscy śpiewają starą, szkocka piosenkę Auld Lang Syne (znaną, zresztą, i u nas – „Ogniska już dogasa blask”) i strzelają korkami od szampana. Na szczęście dla słabych, angielskich głów następny dzień jest wolny od pracy i ich hangover, znany u nas jako kac, ma czas minąć. W Szkocji do dziś zwraca się uwagę na to, kto jako pierwszy odwiedzi nasz dom w Nowym Roku (first footing). Wybierając się z taką wizytą powinniśmy przynieść gospodarzom kawałek chleba, grudkę węgla, monetę i którąś z wiecznie zielonych roślin. Nie tylko jednak to, co przynosimy jest ważne, ale też i kim jesteśmy. Ze zrozumiałych względów z taką wizytą nie powinni się żadną miarą wybierać … grabarze i lekarze. Pecha może nam także przynieść pozostawienie ozdób świątecznych dłużej, niż 12 dni po Bożym Narodzeniu (nasze święto Trzech Króli, ich Twelfth Night, „dwunasta noc”).
Czas pokaże, czy się „zangielszczymy”. Póki co, mój dom będzie pachniał sianem i opłatkiem! Aha – kiedy kopnę w kalendarz (Anglicy kopią w wiadro) to nie życzę sobie żadnych dyń na grobie***, bo wstanę i takie Dziady Wam odstawię, że ruski miesiąc popamiętacie!!!
* Warto tu, w owym komercyjnym kontekście, przytoczyć telewizyjną transmisję protestanckiego nabożeństwa, której byłem świadkiem tydzień przed Gwiazdką. Otóż w czasie kazania pastor zwrócił się w pewnym momencie do swojej trzódki w kościele (tudzież owieczek przed telewizorami, co będzie więcej, niż istotnym szczegółem owej historyjki) tymi mniej więcej słowy: „Moi drodzy, zbliżający się okres Bożego Narodzenia to czas dobroci i sprawiania radości bliźnim, czego jednym z przejawów jest zwyczaj obdarowywania się prezentami. Gdyby ktoś z was miał kłopoty z wyborem takowego, to idealnie nadaje się do celu owego (tu wyjął zza pazuchy jakiś przedmiot) ten oto gadżet samochodowy (!!!), który nabyć można w sklepie przy …” . Brzmi nieprawdopodobnie, a jednak to najświętsza prawda. Jak mawiają Anglicy – no comments!
** Co ciekawe, znam pewnego językoznawcę (z różnych względów litościwie przemilczę jego dane osobowe), który twierdzi, że angielskie słowo spruce (świerk) jest prawdopodobnie jedynym słowem pochodzenia polskiego w angielszczyźnie. Jak do tego doszedł? Otóż Anglicy często sprowadzali do kraju drewno (i sprowadzają nadal, bo lasów mają dziś, jak na lekarstwo), np. z Prus – angielski świerk wymawia się „sprus”! No cóż, owa zasłona miłosierdzia wydaje się chyba uzasadniona, choć jak mawia pewien agent Jej Królewskiej Mości – nigdy nie mów nigdy!
*** Nie mogę też nie skorzystać z okazji i nie przywołać tu pewnej scenki, której świadkowałem na jednym z naszych cmentarzy. Otóż którejś Wigilii wybrałem się na grób Babuni, żeby trochę przy nim postać (czytaj – pogadać z Nią). I nagle, nad przysypanymi śniegiem mogiłami usłyszałem … kolędę – mała, opatulona grubym futrem dziewczynka śpiewała ją komuś tam, pod ziemią…Oprócz Słowian chyba jeszcze tylko Latynosi zachowali do dziś tę intymną umiejętność kontaktowania się z zaświatami. Większość Anglosasów z całą pewnością już jej nie posiada i maskuje ów analfabetyzm wesołą zabawą na adekwatnym poziomie. Szkoda, bo kto wie – może to nie tylko autoterapia, ale i działanie dla obopólnej korzyści?!