W krainie kadzidła

Jest styczeń, dawno, dawno temu. Dziadek wrócił właśnie z wieczornej mszy z niewielką paczuszką w kieszeni. Zdjął palto i podszedł do pieca. Szufelką wybrał z niego kilka rozżarzonych węgielków, na które wysypał zawartość paczuszki i rozpoczął wędrówkę po wszystkich pokojach. Po chwili całe mieszkanie wypełnił siwo-niebieski dym i aromat kadzidła. Bo to był wieczór Trzech Króli.

Byłem wtedy dzieckiem i nie przypuszczałem, że kiedyś zawędruję tam, skąd pochodzi kadzidło najlepszej jakości. Pewnie tylko takie jeden z Mędrców taszczył na grzbiecie wielbłąda do Betlejem. Tamten mały chłopak nie wiedział też, że gdzieś, daleko od jego domu, używano go także do kadzenia samemu sobie, a nie tylko Panu Bogu. Nie mógł też przypuszczać, że robi się to nadal i że domy pachną nim nie tylko od święta.

 

*

 

Na pogranicze Omanu z Jemenem pojechałem nocą. Dlaczego? Bo to, po czym podróżowałem przez dwanaście godzin, to słynna „Pusta Przestrzeń”, czyli tysiące kilometrów kwadratowych piachu i żwiru, ubite w coś, co można porównać do gigantycznego, płaskiego stołu – jest ciekawy przez godzinę, góra dwie, ale nie kilkanaście. I dlatego w owej nocy pozostały ruiny Ubar, starożytnego miasta, które za swoją pychę i rozpustę zapadło się pod ziemię.

 

O świcie krajobraz zaczął się jednak zmieniać – ziemia stawała się coraz bardziej poszarpana, pojawiły się rośliny, a nawet drzewa, uczepione skał. A po chwili zrobiło się zupełnie zielono. Ten nietypowy, jak na Półwysep Arabski, krajobraz Dhofar zawdzięcza monsunom, nadciągającym tu latem znad Indii i zamieniającym ową krainę w wielką oazę, porośniętą daktylowymi i kokosowymi palmami, bananowcami i drzewami mango. To właśnie stąd królowa Saby zawiozła Salomonowi aromatyczną żywicę i także stąd kadzidło wędrowało do egipskiej królowej Hatszepsut. Egipcjanie, oprócz żywicy z drzewa Boswellia Sacra sprowadzali także mirrę, używaną do balsamowania ciał. Zresztą karawany i statki rozprowadzały drogocenny towar nie tylko w rejon Morza Śródziemnego czy Czerwonego, ale nawet do Indii i Chin. Ten pachnący handel można porównać chyba tylko do Jedwabnego Szklaku, choć ciągle jeszcze nie doczekał się należnej mu uwagi, mimo, że w przeszłości pisał o tym regionie i Herodot, i Marco Polo, i słynny arabski podróżnik Ibn Batuta.

 

Nad dhofarskie łąki ciągną także nasze bociany. Piszę „nasze”, choć tubylcy twierdzą, że są „ich” i tylko na czas największych upałów odlatują do Europy. Zapominają jednak, że bociany rodzą się właśnie u nas, czyli według prawa międzynarodowego mają nasze obywatelstwo.

Z kolei omańskie obywatelstwo uzyskali już dawno temu potomkowie niewolników, przywożonych tu z Zanzibaru. Między innymi dlatego tak wiele twarzy ma tutaj kolor ciemniejszy, niż w pozostałej części kraju. Pewnie także dlatego, że ciągle płynie w nich afrykańska krew, są bardziej rozkołysani, niż reszta Omańczyków i poruszają się krokiem wręcz tanecznym. No i wielu z nich do dzisiaj włada biegle suahili – kiedy słyszę ten język, sam chcę podrygiwać i pląsać. Dhofarskie kobiety emanują przy tym niezwyczajną urodą i jeśli ktoś uważa, że opisy starożytnych, kobiecych piękności są przesadzone, niech przyjedzie właśnie tu, gdzie setki dowodów chodzi po ulicach i targowiskach. Poruszają się z niebywałą gracją, jakby każda z nich była wnuczką królowej Saby. A skoro owa królowa słynęła z nieprzeciętnej urody, to znaczy, że musiała być piękna do sześcianu, bo przeciętna kobieta jest tutaj piękna do kwadratu i trzeba cierpliwości Hioba, żeby im się oprzeć.

 

Hioba wspominam zresztą nie bez przyczyny, bo jego domniemany grobowiec znajduje się właśnie tutaj. Czy mogłem przegapić taką okazję? Nie mogłem, tym bardziej, że zawsze zastanawiało mnie to jego pogodzenie się z Boskim planem oraz przerażała okrutność tego planu, widziana z ludzkiej perspektywy. Udałem się więc trzydzieści kilometrów na północny zachód od Salalah, na górę Kara.

 

Niewielkie, białe mauzoleum znajduje się w pobliżu małego meczetu i może do niego wejść każdy. To dobrze, bo przecież Hiob to postać ważna dla wielu religii, nie tylko islamu. Zdjąłem więc buty i wszedłem do środka. Pod ścianami siedziało kilku mężczyzn w białych piżamach, odmawiając wspólnie modlitwę. Niektórzy woleli indywidualną medytację, więc siedzieli ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami. A Hiob? Hiob leżał pośrodku sali, przykryty zielonymi, błyszczącymi tkaninami, i znosił to, co działo się wokół jego kości tak samo cierpliwie, jak wcześniejsze próby swojej religijnej wytrzymałości.

 

Kiedy znalazłem się znów na zewnątrz, zacząłem rozglądać się po okolicznych wzgórzach, ale mój wzrok szybko powędrował do czegoś, co znajdowało się blisko mnie, czegoś, co było nieduże, miało poskręcane konary i postrzępione liście. Podszedłem bliżej, bo dostrzegłem, że z niewielkiej szpary sączy się biała ciecz. Zgarnąłem ją na palec i przystawiłem do nosa. Na Allacha, to przecież legendarny kadzidłowiec!

 

Chociaż Dhofar nie jest jedynym miejscem, gdzie on rośnie (w kadzidło można zaopatrzyć się także tam, gdzie dziś jest Somalia, Sudan czy Etiopia), to jednak na pograniczu jemeńsko-omańskim pozyskuje się najlepszy gatunkowo surowiec, hodżari.

Drzewa nacina się, kiedy osiągną pełnoletniość, co w ich przypadku oznacza wiek mniej więcej dziesięciu lat. Robi się to dwa, trzy razy w roku, a żywica z ostatniego poboru będzie pachniała najpiękniej. Ów proces był kiedyś tak ważny, że dopuszczano do niego tylko wybranych (kobiety, uważane przez starożytnych Arabów za istoty nieczyste, nie mogły być żywicznymi żniwiarkami).

- Mark, patrz! – Mohammed wziął do ręki grudkę żywicy i umieścił w ustach.

- Wiedziałem, że lubicie palić kadzidło, ale nie wiedziałem, że je także jecie! – Zareagowałem zdumiony.

- No, o jedzeniu bym raczej nie mówił, bo nie przyrządzamy z niego śniadań czy kolacji. Po prostu od czasu do czasu lubimy je pożuć.

- A co to daje?

- Wiesz, przede wszystkim mamy wtedy pachnący oddech. – Odparł z szerokim uśmiechem.

- Coś jeszcze?

- Kiedy byłem studentem, żułem kadzidło także przed egzaminami. Byłem wtedy bardziej skoncentrowany. – Dodał po chwili, a ja po kilku tygodniach doczytałem, że substancje, zawarte w żywicy kadzidłowców pomagają utlenić mózgowie, zwiększają odporność organizmu, koją artretyzm, przyspieszają gojenie się ran i wygładzają cerę.

- A poza tym, Mark, kiedy otacza nas ten aromatyczny dym, czujemy się jakoś lepiej. Ja, na przykład, czuję się wtedy, jak książę. Naprawdę! – Roześmiał się znowu, pokazując przy okazji lśniące, białe zęby, czym wystawił moją dentystyczną zazdrość na ciężką próbę, którą, na szczęście zniosłem dzielnie, niczym Hiob.

 

Do Betlejem przywieziono także mirrę i to z bardzo praktycznego powodu – w starożytności kobiety w ciąży namaszczały się nią, żeby zapobiec infekcjom.  Z tej samej przyczyny nacierano niemowlęcą pępowinę (większość pań pewnie nie wie, że dzisiejsze kremy przeciw cellitowi też zawierają mirrę).

Trzecim darem było oczywiście złoto, choć badacze coraz częściej wspominają, że być może nie było to złoto w naszym rozumieniu tego słowa, ale jeden z aromatycznych olejów, który kiedyś, ze względu na cenę, porównywano do szlachetnego kruszcu.

 

A jak wędrowało kadzidło? Oczywiście w karawanach – pokonanie trasy z południa Półwyspu do na przykład Petry zajmowało około siedemdziesiąt dni i było to wielkie przedsięwzięcie logistyczne, coś na kształt przesuwającego się po pustyni małego miasteczka, bo razem mogło maszerować nawet trzy tysiące wielbłądów, dźwigających do trzystu kilogramów ładunku każdy (czyli po pustyni przesuwał się wtedy towar wartości kilkudziesięciu milionów dzisiejszych euro). Handlarze podróżowali z reguły na koniach i mułach, a przewodnicy pieszo. Jednym z przewodników był nawet Prorok Mahomet.

 

Opuszczając Dhofar, spostrzegłem na skale napis:

Zabierz stąd tylko wspomnienia, zostaw tylko ślady stóp.

Choć bardzo mi się ta rada spodobała, to jednak jej nie posłuchałem i zabrałem stamtąd kilogram kadziła…

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.