To była niedziela. Stanąłem na szczycie wzgórza, wyjąłem z torby aparat i zacząłem fotografować leżące pode mną miasto. Miasto, w którym, jak grzyby po barokowym deszczu wyrosły kapelusze kościelnych kopuł, robiąc sobie miejsce wśród starszych, szpiczastych kolegów. I nagle wszystko zadrżało, bo na wieżach rozkołysały się dzwony, wypełniając dolinę metalicznym bim bom, bim bom. Dźwięki biegły ze świątyń do gór, odbijały się od nich i wracały, mijając po drodze nowe. Miasto kąpało się w tym muzycznym kanonie przez kilka minut. Potem nastąpiła pauza, aż do następnego taktu, który za jakiś czas wskażą kościelne zegary.
Skoro w przyrodzie nic nie ginie, to być może i owe wibracje zostały w jakiś sposób zapisane na tutejszych murach. Te dzisiejsze i te z wczoraj. I sprzed dwustu, trzystu lat też. Być może wynajdziemy kiedyś urządzenie, które pozwoli na odsłuch dźwięków, tworzonych przez ludzi, zanim nauczyli się je rejestrować na płycie. Naukowcy, wyposażeni w taką aparaturę, mieliby w tym mieście pełne ręce i uszy roboty, bo właśnie tutaj mieszkała rodzina Mozartów…….