Druga strona medalu
Olimpiada, olimpiada i po olimpiadzie. Ale nie w chińskich telewizorach – tu rodzimi sportowcy dalej biegają i skaczą na chwałę swojej ojczyzny. I w takim właśnie, ojczyźniano-chwalebnym tonie owe telewizyjne rekolekcje (łac.„recolere” – zbierać na nowo) są utrzymane. I nikt nie przejmuje się tym, że biorąc pod uwagę ilość mieszkańców i wartość zdobytych medali, nawet Polska wyprzedza Chiny! We were the best! A jeśli komuś mało, może sobie w domu zbudować prywatną kapliczkę z filmami, na których Państwo Środka będzie z rozmachem ową olimpiadę otwierać i zamykać aż do granic wytrzymałości odtwarzacza dvd. Show must go on ! I myśmy na ten show pozwolili, pozwalamy w zasadzie nadal, bo daliśmy się po cichu uzależnić od tutejszej taniej siły roboczej (ohydne określenie). Wzniesiemy czasami jakiś okrzyk (ilu z nas?), pomaszerujemy pod ambasadę (ilu z nas?), coś podpiszemy (ilu z nas?). Niestety, nie dorobiliśmy się skutecznych metod nacisku na kraje, które prawa człowieka mają tam, gdzie kura jajko. Możemy przestać kupować towary „made in China” (rzecz wydaje się dziś prawie niemożliwa), ale to najbardziej zaboli tych, którzy za grosze dla nas szyją, drukują czy lutują (Chińczycy też mają obecnie mały orzech do zgryzienia – chcą kolejny raz bojkotować francuskie supermarkety, bo Sarkozy spotkał się w Polsce z Dalajlamą (a very bad man, Mark, very bad), tylko, że w ten sposób będą karać siebie samych, bo większość towarów w owych supermarketach jest produkowana tu, na miejscu). Czy sportowcy, szczególnie gwiazdy, zrobiliby lepiej odwołując swój udział w olimpiadzie? Z całą pewnością odbiłoby się to wielkim echem na świecie, ale nie w … Chinach. Tu maszyna propagandowa znalazłaby sposoby i sposobiki, żeby po raz kolejny zjednoczyć naród przeciwko zewnętrznemu „wrogowi” (oczywiście owo słowo byłoby pisane bez cudzysłowia). W Chinach, odwrotnie niż to było w Polsce za tzw. „komuny”, większość propagandzie wierzy, a jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, to nie za bardzo wie, z kim można się nimi bezpiecznie podzielić. Studenci, ta sól ziemi, godzinami przesiadują w kawiarenkach internetowych, więc wydawałoby się, że są ciekawi świata za murem. Niestety – głównie grają, ucinają sobie pogaduszki albo masowo ściągają (czytaj: kradną) z sieci to, co jest intelektualną własnością innych (nie oni jedyni, zresztą). Nie będą się, więc zajmować jakimś tam Tybetem (Don’t go there, they are dangerous people, they will kill you) czy rówieśnikami, którzy prawie 20 lat temu protestowali na placu Tiananmen (?????). Poza tym wielu z nich musiało się zapożyczyć u całej rodziny, żeby opłacić czesne, potem trzeba będzie nieźle główkować, żeby znaleźć pracę, a w międzyczasie pomyśleć, jak zdobyć najnowsze MP4. Tak, tak, to nie pomyłka – w kraju, który w swojej nazwie ma nadal przymiotnik „ludowa” trzeba płacić za studia nawet na państwowych uczelniach, średnio 15 000 yuanów za rok (przeciętne, miesięczne wynagrodzenie to ok. 2000 yuanów). Za leczenie zresztą też i to bardzo słono. Co w takim razie z tymi, których nie stać na szpitalne łóżko? Odpowiedź jest szybka i krótka – they must die. Tradycja nakazuje tu, aby dzieci opiekowały się swoimi rodzicami-staruszkami. A jeśli dzieci na to nie stać? They must … Czy mamy prawo wtrącać się do czyjejś tradycji? Zawsze przecież mogą nam wytknąć nasze własne niedociągnięcia i będą mieli często rację (przecież u nas życie i przeżycie też mają swoją konkretną cenę). Jednak coś, przeciwko czemu trudno nie protestować, to tutejszy brak możliwości protestu, trudno informować kogoś, kto nie ma swobodnego dostępu do informacji, ciężko tolerować nietolerancję. Wielki mur istnieje nadal i jest grubszy, niż się nam wydaje, bo stawia się go w ludzkich głowach. Cegły można skruszyć w mgnieniu oka, wystarczy trochę prochu (tutejszy wynalazek), z umysłami tak łatwo już nie pójdzie (my, których zamknięto za żelazną kurtyną, wiemy to bardzo dobrze, bo co pewien czas wyłazi z nas jeszcze homo sovieticus). Na pozór wszystko jest tu cacy, cacy – na półkach stoją nawet przewodniki po całym świecie. Jest tylko jeden mały szczegół – nikt z moich chińskich przyjaciół nigdy za murem nie był i pewnie długo nie będzie (wiadomo nie od dziś, że podróże kształcą, więc mogą być zbyt niebezpieczni dla tych, co na górze). Ale zaczynają wypytywać o to i owo. A to już coś, tak na początek …